W 1866 r. po
raz kolejny wokół Drezdenka zaczęła krążyć cholera. Pierwsza duża XIX-wieczna
epidemia tej choroby miała miejsce w 1831 r. i pochłonęła około 4% mieszkańców
miasta i okolic. Tę epidemię musiał Hencke dobrze zapamiętać. W tym czasie był
jeszcze sekretarzem pocztowym w Drezdenku. Na pocztowcach spoczywał obowiązek
kontroli i dezynfekcji otrzymywanych przesyłek. Listy dziurawiono igłą i
odymiano, co miało być w ówczesnym rozumieniu najskuteczniejszym działaniem
zapobiegawczym. W podobny sposób „oczyszczano” ulice – co jakiś czas
przeciągano wóz, na którym umieszczone było specyficzne, smołowe „kadzidło”.
Pieniądze, które również przechodziły przez kontrolę pocztową, były
dezynfekowane za pomocą wymyślnych kąpieli. To między innymi w związku z tym
wydarzeniem utworzono cmentarz, w którego miejscu dzisiaj pokutują szkaradne koszmarki.
To w tym miejscu jako pierwsze były grzebane ofiary tej epidemii.
Kolejny raz
przez okolicę cholera przetoczyła się w 1855 r. zabijając ponad 150 osób.
Hencke bał się cholery. Był już starym człowiekiem, chociaż jak twierdzili świadkowie
tamtych dni – nie wykazywał oznak osłabienia starością i nie myślał o śmierci.
Ale przed widmem choroby postanowił uciec. Rok wcześniej pochował zmarłą córkę
Wilhelminę. To prawdopodobnie ona nosiła słynny złoty pierścień z
wygrawerowanymi symbolami odkrytych przez swego ojca planetoid. Ten pierścień,
przy tej okazji miał trafić do drugiej, najmłodszej z córek astronoma – Emilie.
Mieszkała od jakiegoś czasu ze swoją rodziną w Kwidzyniu (wówczas
Marienwerder). I do niej, uwożąc z Drezdenka również pierścień, udali się
państwo Hencke. To było w lipcu 1866 r.
Hencke nie
podróżował wiele. Z wyjątkiem okresu wojennego (1813) i krótko po nim.
Odwiedzał kilkakrotnie Berlińskie Obserwatorium. Miał nawet okazję być
zaproszonym na przyjęcie u króla w Sanssouci 28. lipca 1847 r. Jeszcze w 1860
r. wziął udział w zjeździe naukowców w Królewcu. I teraz miał być Kwidzyń jako
ucieczka przed bardzo realnym zagrożeniem.
W Kwidzyniu
stoi stara katedra a na jej 59-metrowej dzwonnicy kilka dzwonów. Dwa są
dwudziestowieczne i tych na pewno Hencke nie oglądał. Jest tam jeden z 1725 r.,
i dwa renesansowe jeszcze. Jeden z nich odlany w 1584 r. w Gdańsku przez
mistrza Hermana Bennincka i drugi, starszy, jeszcze pokrzyżacki z 1512 r. Czyli
powołano go do życia na krótko przed upadkiem Zakonu i przed ostatnią wojną
Krzyżacko-Polską z lat 1519 – 1521, po której miał miejsce słynny Hołd Pruski,
znany nam z obrazu Jana Matejki. To inskrypcje z tych dzwonów
najprawdopodobniej chciał odczytać Hencke, a raczej z tego najstarszego. Ta
inskrypcja brzmi: SANCTI IOHANNES ORA PRO NOBIS (Święty Janie módl się za nami).
Dzwon zdobi też wizerunek głowy Jana Chrzciciela. Podczas tej wycieczki na kwidzyńską
dzwonnicę miał się Hencke przeziębić, w wyniku czego nabawił się ostrej choroby
żołądka, a może nawet jelit. I to była przyczyna jego śmierci 21. września 1866
r. w Kwidzynie. Ciało astronoma sprowadzono do Drezdenka i pochowano na
dzisiejszym Cmentarzu Komunalnym w rodzinnej kwaterze (dzisiaj tzw. Kwatera Zasłużonych, ale grobu Henckego już tam nie ma), w której już od kilku
miesięcy spoczywała jego córka i współpracownica. Tak zakończyła się krótka
historia astronomii w Drezdenku. Jego blaszane obserwatorium pozostało na dachu
domu przy ulicy Łąkowej do początku lat 50 XX wieku. Tak przynajmniej twierdza
niektórzy, co to jeszcze pamiętają pierwsze powojenne lata Drezdenka.