Astronomią Karl
Ludwig Hencke musiał się zainteresować wcześnie. Już w 1822 zakupił pierwszy, poważny instrument obserwacyjny – teleskop. Niektórzy
twierdzą, że nawet w 1821 r. Podobno używał go już w Boże Narodzenie tegoż roku. Typowy refraktor,
czyli urządzenie na soczewki. Takie rozwinięcie wynalazku Keplera. Hencke zamówił
to narzędzie w Monachium, w znanej i uznanej wtedy firmie Utzschneider &
Fraunhofer. Dane techniczne znamy w wersji ówczesnej, czyli cale, punkty … trochę
kłopotu z przeliczeniem tego wszystkiego, ale w przybliżeniu był to teleskop o
ogniskowej 113,7 cm. To sporo, chociaż współcześnie niektóre proste, amatorskie
konstrukcje przewyższają go. Zapłacił za niego nieco ponad 100 talarów, przy swoich
rocznych zarobkach wynoszących „zaledwie” 300 talarów. Teleskop zachował się w
berlińskim Obserwatorium Archenholda. Jest tam od wielu dziesięcioleci. Nikt
już nawet nie pamięta kto i komu go ofiarował. Na pewno był to ktoś z potomków
naszego astronoma. Przyrząd prawdopodobnie został użyczony do jakiejś wystawy …
i tak pozostał. Dzisiaj to tylko pusty, drewniany tubus z mosiężnymi dodatkami,
na których wygrawerowano informacje o odkryciach obu planetoid. Bo to jest ten
sprzęt, przy pomocy którego Hencke dokonał obu dzieł swego życia. Zrobił to po
prostu obserwując niebo z dachu swego domu przy dzisiejszej ulicy Łąkowej. Nie
miał jeszcze wtedy blaszanego obserwatorium. Aby móc obserwować firmament, wyciągał
kilka dachówek i na prostej, drewnianej konstrukcji wyprowadzał teleskop na
zewnątrz. Trzeba sobie od razu uzmysłowić, że w dzisiejszych warunkach takie
obserwacje są mocno utrudnione. Miasto jest nocą silnie oświetlone i to nie
pozwala w pełni cieszyć się widokiem rozgwieżdżonego nieba. Aby się dowiedzieć,
co widział Hencke naprawdę, trzeba by się udać daleko poza miasto i wszelkie
źródła światła i wtedy w pogodną noc dostrzeżemy gołym okiem dużo więcej, niż na
co dzień, zadzierając głowę do góry. Teraz dojrzymy co najwyżej kilka
najjaśniejszych gwiazd, wielkie planety Układu Słonecznego, cień Drogi Mlecznej.
W zupełnych ciemnościach mamy do dyspozycji tysiąckrotnie lepsze widoki. Fajnie
było, gdy Drezdenko nie miało oświetlenia nocnego ulic i budynków, nieprawdaż?
Ale skąd ta
astronomia? Widocznie podczas swoich wędrówek powojennych, a może i wcześniej,
zetknął się z nią w jakiś sposób. Przypuszcza się, że pozostawał długie lata
pod wpływem publikacji Bodego, Johanna Elerta Bodego. Tego od prawa
Titiusa-Bodego, według którego wielu naukowców i badaczy podejrzewało istnienie
jakiejś planety pomiędzy orbitami Marsa i Jowisza. Wielkości określające
średnie odległości poszczególnych planet Układu Słonecznego od Słońca tworzą wyraźny
ciąg: 0 (Merkury), 1 (Wenus), 2 (Ziemia), 4 (Mars), 16 (Jowisz), 32 (Saturn),
64 (Uran). Po orbicie Marsa następuje nagła przerwa, czyli brakuje „obsadzenia”
dla „8”. I to intrygowało wtajemniczonych przez kilka dziesięcioleci. Ten
przegląd kończy się na Uranie, ponieważ w czasach Henckego na tej planecie
kończyła się znajomość Układu Słonecznego. Neptun został odkryty rok po
pierwszej planetoidzie Henckego – Astraei – w 1846 r., a ostatnia znana w tej
chwili i budząca wiele kontrowersji – Pluton – dopiero w 1930 r. Być może rzeczywiście
była to któraś z książek Johanna Elerta Bodego?
Hencke wiedział
już od początku, że reguła Titiusa-Bodego ma sens. W 1801 r. włoski astronom
Piazzi odnalazł pierwszą planetoidę – znaną potem jako Ceres. Rok później –
niemiecki astronom Olbers odkrył kolejną – nazwaną Pallas. W 1804 r.,
kolejny niemiecki uczony – Harding wyśledził swoją Juno. Były już więc trzy. W
1807 r., znowu Olbers – odnalazł i przy pomocy obliczeń wykonanych przez Gaussa
potwierdził istnienie kolejnej planetoidy – Vesty. Ale później nastąpiła
długoletnia zapaść. Nikt niczego nie wypatrzył przez dziesięciolecia. A byli
wciąż tacy, co to wierzyli, że pomiędzy Marsem i Jowiszem musi się coś jeszcze
przemieszczać.
Drezdenko, 8. grudnia
1845 r., godzina 20:00, ul. Kietzerstrasse, dzisiejsza ul. Łąkowa. Karl
Ludwig Hencke, emerytowany sekretarz Poczty Pruskiej dostrzega w okolicach
gwiazdozbioru Byka nowe światełko, które określa jako gwiazda dziewiątej
wielkości. Od razu wysyła informację do Berlina. Już 14. grudnia, dyrektor
Berlińskiego Obserwatorium – Johann Franz Encke potwierdza obecność takiego
obiektu we wskazanym miejscu. Powiadamia też Obserwatorium w Greenwich. 17. grudnia
Obserwatorium w Altonie również już jest w stanie odszukać nową planetkę na
niebie. I w końcu 26. grudnia może ją również obserwować Cesarskie Obserwatorium Pulkova koło
Petersburga. Planetkę nazwano Asträa. Ojcem
chrzestnym, na prośbę Henckego, został wspomniany Johann Franz Encke. Takie
fonetyczne podobieństwo obu nazwisk i niektórzy je mylą. Ale Hencke to Hencke,
a Encke to Encke i już.
Potem przyszły pierwsze zaszczyty. Król Prus Wilhelm IV nadał Henckemu
order Czerwonego Orła IV klasy; na wniosek Aleksandra von Humboldta nadano naszemu
astronomowi Wielki Złoty Medal Nauki i Sztuki. Król sprawił także, że Henckemu
polepszyła się sytuacja materialna. Przyznał mu specjalny dodatek do emerytury.
Właściwie to sam Hencke dokonał takiego wyboru, ponieważ proponowano mu jako
alternatywę ufundowanie lepszego sprzętu obserwacyjnego. W tym wypadku Hencke
pozostał „na ziemi“. Król Danii – Christian IV – nadał mu z kolei prawo do
noszenia orderu „Ingenio Arti“. Akademia Francuska przyznała mu doroczną
nagrodę za nieprzypadkowe odkrycia. Z tak zwanego Funduszu Lalanda otrzymał
kilkaset franków, co wówczas nie było małą sumą.
Hencke nie zaprzestał obserwacji. Tym bardziej, że w kolejnym roku świat
zachwycił się odnalezieniem Neptuna przez Johanna Gotfrieda Gallego. Hencke nadal
ze swego dachu przy ulicy Łąkowej w Drezdenku czegoś wypatrywał …
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz