piątek, 23 stycznia 2015

W 1866 r. po raz kolejny wokół Drezdenka zaczęła krążyć cholera. Pierwsza duża XIX-wieczna epidemia tej choroby miała miejsce w 1831 r. i pochłonęła około 4% mieszkańców miasta i okolic. Tę epidemię musiał Hencke dobrze zapamiętać. W tym czasie był jeszcze sekretarzem pocztowym w Drezdenku. Na pocztowcach spoczywał obowiązek kontroli i dezynfekcji otrzymywanych przesyłek. Listy dziurawiono igłą i odymiano, co miało być w ówczesnym rozumieniu najskuteczniejszym działaniem zapobiegawczym. W podobny sposób „oczyszczano” ulice – co jakiś czas przeciągano wóz, na którym umieszczone było specyficzne, smołowe „kadzidło”. Pieniądze, które również przechodziły przez kontrolę pocztową, były dezynfekowane za pomocą wymyślnych kąpieli. To między innymi w związku z tym wydarzeniem utworzono cmentarz, w którego miejscu dzisiaj pokutują szkaradne koszmarki. To w tym miejscu jako pierwsze były grzebane ofiary tej epidemii.
Kolejny raz przez okolicę cholera przetoczyła się w 1855 r. zabijając ponad 150 osób. Hencke bał się cholery. Był już starym człowiekiem, chociaż jak twierdzili świadkowie tamtych dni – nie wykazywał oznak osłabienia starością i nie myślał o śmierci. Ale przed widmem choroby postanowił uciec. Rok wcześniej pochował zmarłą córkę Wilhelminę. To prawdopodobnie ona nosiła słynny złoty pierścień z wygrawerowanymi symbolami odkrytych przez swego ojca planetoid. Ten pierścień, przy tej okazji miał trafić do drugiej, najmłodszej z córek astronoma – Emilie. Mieszkała od jakiegoś czasu ze swoją rodziną w Kwidzyniu (wówczas Marienwerder). I do niej, uwożąc z Drezdenka również pierścień, udali się państwo Hencke. To było w lipcu 1866 r.
Hencke nie podróżował wiele. Z wyjątkiem okresu wojennego (1813) i krótko po nim. Odwiedzał kilkakrotnie Berlińskie Obserwatorium. Miał nawet okazję być zaproszonym na przyjęcie u króla w Sanssouci 28. lipca 1847 r. Jeszcze w 1860 r. wziął udział w zjeździe naukowców w Królewcu. I teraz miał być Kwidzyń jako ucieczka przed bardzo realnym zagrożeniem.

W Kwidzyniu stoi stara katedra a na jej 59-metrowej dzwonnicy kilka dzwonów. Dwa są dwudziestowieczne i tych na pewno Hencke nie oglądał. Jest tam jeden z 1725 r., i dwa renesansowe jeszcze. Jeden z nich odlany w 1584 r. w Gdańsku przez mistrza Hermana Bennincka i drugi, starszy, jeszcze pokrzyżacki z 1512 r. Czyli powołano go do życia na krótko przed upadkiem Zakonu i przed ostatnią wojną Krzyżacko-Polską z lat 1519 – 1521, po której miał miejsce słynny Hołd Pruski, znany nam z obrazu Jana Matejki. To inskrypcje z tych dzwonów najprawdopodobniej chciał odczytać Hencke, a raczej z tego najstarszego. Ta inskrypcja brzmi: SANCTI IOHANNES ORA PRO NOBIS (Święty Janie módl się za nami). Dzwon zdobi też wizerunek głowy Jana Chrzciciela. Podczas tej wycieczki na kwidzyńską dzwonnicę miał się Hencke przeziębić, w wyniku czego nabawił się ostrej choroby żołądka, a może nawet jelit. I to była przyczyna jego śmierci 21. września 1866 r. w Kwidzynie. Ciało astronoma sprowadzono do Drezdenka i pochowano na dzisiejszym Cmentarzu Komunalnym w rodzinnej kwaterze (dzisiaj tzw. Kwatera Zasłużonych, ale grobu Henckego już tam nie ma), w której już od kilku miesięcy spoczywała jego córka i współpracownica. Tak zakończyła się krótka historia astronomii w Drezdenku. Jego blaszane obserwatorium pozostało na dachu domu przy ulicy Łąkowej do początku lat 50 XX wieku. Tak przynajmniej twierdza niektórzy, co to jeszcze pamiętają pierwsze powojenne lata Drezdenka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz